Dolina Pięciu Stawów Spiskich tuż przed halnym

Dolina Pięciu Stawów Spiskich tuż przed halnym

Prognozy pogody na sobotę nie wyglądały najgorzej. Owszem miało wiać, w porywach do 60 km/h, jednak prognozy są tylko prognozami i nie zawsze się sprawdzają. W planach mieliśmy wejście na Durny Szczyt, aczkolwiek kiedy dotarliśmy na wysokość 2015 m n.p.m., czyli pod Chatę Teryho trzeba było je zrewidować…

Podchodząc od Hrebienoka wgłąb Doliny Małej Zimnej Wody było zaskakująco ciepło. Lepszej widoczności i przejrzystości nie można było sobie wymarzyć. Z każdym pokonywanym metrem temperatura rosła, porywy ciepłego wiatru się zwiększały, więc powoli skłanialiśmy się do postawienia tezy, że chyba nadciąga halny. Jak się później okazało na Łomnicy odnotowano wzrost temperatury o 10 stopni w ciągu 24 h, a stacja meteorologiczna na Kasprowym Wierchu rzeczywiście zarejestrowała, że wiejący wiatr był południowym i osiągał prędkość do 75 km/h.

Najgwałtowniejszy z górskich wiatrów – halny, czyli ciepły i suchy wiatr fenowy, tworzący się na skutek dużych różnic ciśnienia pomiędzy jedną, a drugą stroną górskiego grzbietu. W takich warunkach po stronie południowej występuje układ wysokiego ciśnienia, a po stronie północnej układ niskiego ciśnienia. Nad górami tworzy się wtedy charakterystyczny biały wał chmur, a później przynosi znaczne pogorszenie pogody i opady, co można było zresztą zaobserwować w dniu dzisiejszym na Podhalu.

Ktoś mógłby powiedzieć, że wyjście okazało się stratą czasu i w pewnym – mi niekoniecznie znanym – układzie odniesienia miałby rację. Jednak w sobotę góry były tylko tłem do spotkania po latach z ludźmi właśnie w tych górach poznanymi. Przychodzą mi do głowy słowa, że „góry bez ludzi nic nie znaczą”, bo co z tego, że będąc w górach jestem szczęśliwy, jeśli nie mam z kim tego szczęścia dzielić? Poza tym nie trzeba być Pitagorasem, żeby znać prostą zasadę arytmetyki mówiącą, że dzielenie szczęścia znaczy jego mnożenie.

Relacje tworzące się w górach mają swój specyficzny, niemalże metafizyczny wymiar. Zrozumie to tylko ten, kto spędził z drugą osobą ileś nocy na dwóch metrach kwadratowych daleko od domu i szeroko rozumianej cywilizacji. Często słyszy się zdanie, że chcąc poznać drugiego człowieka, należy wziąć go w góry. Kto z nas gotów jest oddać ostatni kubek gorącej herbaty, kiedy sam jest spragniony i zmarznięty? Kto podzieli się ostatnimi kostkami „Milki”, kiedy sam jest przeraźliwie głodny, a do schronu jeszcze kawał drogi? Kto zdejmie jedną warstwę odzieży na wysokości kilku tysięcy metrów w siarczystym mrozie i pożyczy ją osobie, która również trzęsie się cała z zimna? Można by tak wymieniać i wymieniać, ale nie w tym rzecz. Te najbanalniejsze przykłady w życiu codziennym zupełnie nie mają znaczenia, jednakże w górach ich rola rośnie do rangi sacrum.

Życzę Wam przemierzania górskich szlaków z ludźmi, którzy na powyżej postawione pytania gotowi są odpowiedzieć twierdząco. I wierzcie lub nie, wiem, co piszę…

Tekst: Łukasz Mucha

Close Menu