Łomnicki teatr

Łomnicki teatr

Zawsze lubiłem teatr, a już zwłaszcza małe formy. Teatr jednego aktora, który za pomocą bardzo ograniczonej liczby środków wyrazu potrafił porwać za sobą tłumy. W minioną niedzielę odwiedziliśmy „Łomnicki teatr”. Przed moimi oczyma ukazał się niesamowity spektakl, rozgrywany w górskiej scenerii, na otwartej, niczym nieograniczonej przestrzeni. Główną – i jedyną jednocześnie – rolę odgrywały chmury. Porywane przez silny wiatr zmieniały siłę przekazu i ekspresji. Naprzemianlegle zakrywały i odsłaniały tatrzańskie kolosy. Wypełniały doliny i przestworza w nikomu niezrozumiałym rytmie. Tańczyły niedorzecznie, a ja w ich figurach poszukiwałem ukrytej metody.

Idąc w góry przynosi się ze sobą rzeczywistość pozagórską. I te dwie rzeczywistości – górska, przekazywana przez strzeliste turnie, przełęcze i królujące nad nimi wierzchołki i rzeczywistość wspinaczy z ich codziennymi troskami, ta pozagórska – wchodzą ze sobą w związek, w swego rodzaju metafizyczną interakcję. I w tym momencie następuje świadome lub podświadome przyjmowanie przez wspinaczy rzeczywistości górskiej. Pojawia się wewnętrzna zgoda na reguły panujące w tej rzeczywistości; zgoda na bycie maleńkim i nic nie znaczącym elementem tej przestrzeni, bez jakiejkolwiek możliwości dyskusji.

Czym są dla mnie góry? Podobnie jak i teatr: totalną wolnością, kreacją, magią. Swoistym centrum świata, partią szachów życia, która rozgrywa się tam jak na dłoni. Miejscem, w którym można być bezpośrednim świadkiem prozaizmów i poetyzmów chwili, bo właśnie tam wiele żyć przeplata się i skupia jednocześnie. Są sacrum – profanum całych pokoleń, dla których górskie eskapady to czas przeżyty jakby w innym wymiarze. Nie potrafię myśleć o górach inaczej niż w kategoriach skrajnych, maksymalnych. Przecież nigdzie indziej jak nie w górach znajduję metodę na scałkowanie samego siebie. A w dodatku są jedynym obszarem, który jest w stanie wytworzyć takie pole magnetyczne, że wszystkie moje wewnętrzne plusy i minusy ciągną do niego.

Każdy na pewnym etapie swojego życia szuka dopełnienia samego siebie. Maksymalizuje przy tym samoświadomość i zlicza stopień auto-poznania. Wiadomo, z różnym skutkiem kończą się te poszukiwania, jednak to droga na wierzchołek, a nie samo jego zdobycie, powinna być celem nadrzędnym. Tymczasem ja, pochodną siebie, odnajduję na górskich szczytach, gdzie panuje dla mnie zwyczajność nadzwyczajna. Stan zrozumiały tylko tym, dla których pasja odgrywa pierwsze skrzypce w najważniejszym spektaklu, jakim jest życie.

Tekst: Łukasz Mucha

Close Menu